top of page
  • Writer's pictureWojciech Falenta

Dać sobie szansę

Tekst archiwalny: 06.08.2015


Mogę Ci powiedzieć, co zrobiłeś dzisiaj źle? Przyjechałeś tu z mentalnością małego klubu.

W sezonie 2014/15 miałem okazję z bliska przyglądać się temu, jak Burnley - klub z najmniejszego miasteczka w historii Premier League - próbuje dokonać niemożliwego: utrzymać się w największej lidze piłkarskiej świata.


Od 10 meczów bez zwycięstwa, przez przełamanie i wyjście ze strefy spadkowej, po sześć kolejnych spotkań bez strzelonego gola i nieuchronną degradację - rywalizacji w dolnej jednej trzeciej tabeli Premier League nie obserwuje się z przyjemnością.


Zabrakło jakości w ataku, a konkretnie pod bramką rywala. Słowem: goli. Jakkolwiek dogłębnie można analizować mecz piłki nożnej, końcowy wynik sprowadza się do skuteczności w obu polach karnych. Marnując sytuację sam na sam z bramkarzem w piątej minucie spotkania, drugiej tak dobrej możesz już nie mieć. Tymczasem przeciwnik nie będzie potrzebował więcej niż jednej okazji.


Burnley spadło jednak z Premier League z podniesioną głową, a przyczynił się do tego... Arsène Wenger.


W początkowej fazie sezonu, po pierwszych dziewięciu meczach bez wygranej, ligowego outsidera czekał wyjazd na spotkanie z Arsenalem. Do tamtej pory - jako się rzekło - Burnley nie potrafiło przekuć dobrej gry na gole i zwycięstwa. Zastanawiając się nad planem taktycznym na jeden z najtrudniejszych meczów w sezonie, menedżer Sean Dyche postanowił odejść od swoich przekonań. Zamiast charakteryzującego jego drużynę wysokiego pressingu, Burnley postanowiło podjąć Arsenal na własnej połowie.

Spotkanie zakończyło się pewną wygraną gospodarzy.


- Mogę Ci powiedzieć, co zrobiłeś dzisiaj źle? - zapytał Dyche'a Wenger podczas pomeczowej rozmowy. - Przyjechałeś tu z mentalnością małego klubu - powiedział Francuz, nawiązując do ostrożnego podejścia zespołu swojego kolegi po fachu do spotkania i poradził, by ten pozostał w zgodzie ze swoimi przekonaniami.


- Grając odważnie na wyjazdach, większość meczów przegrasz - wyjaśniał Wenger. - Ale ty nie potrzebujesz wygrać większości meczów. Wystarczy, że wygrasz ze trzy. To może Ci wystarczyć do utrzymania.


Tamta rozmowa pomogła menedżerowi Burnley dojść do prostego, lecz kluczowego wniosku: kontynuować to, co robił do tamtej pory.


Tydzień później, pokonując u siebie Hull City, Burnley odniosło upragnione, pierwsze zwycięstwo. W kolejnym meczu wyjazdowym zaskoczyło z kolei Stoke City. Dzięki wysokiemu pressingowi po kwadransie gry prowadziło już różnicą dwóch bramek, a mogło wyżej. W połowie grudnia Burnley wspięło się na siedemnaste miejsce w ligowej tabeli.


- Zawsze chcemy grać ofensywnie - powtarzał przez resztę sezonu Dyche. - Zagraliśmy inaczej raz, przeciwko Arsenalowi, i przekonaliśmy się, że taki sposób gry nam nie odpowiada.


- Nie chcemy na koniec sezonu niczego żałować - mówił. - Chcemy zakończyć go z przekonaniem, że daliśmy sobie najlepszą możliwą szansę.


Odważna strategia nie przyniosła wymarzonego rozstrzygnięcia. Trzy zwycięstwa w meczach wyjazdowych, a także remisy na Etihad, Stamford Bridge czy świetna pierwsza połowa na Old Trafford, nie okazały się wystarczające. Burnley zabrakło goli, zwycięstw i punktów - tak w spotkaniach u siebie, jak pozostałych meczach wyjazdowych.


Ta odwaga pozwoliła jednak drugiemu największemu outsiderowi w historii Premier League (po jeszcze śmielszym Blackpool kilka sezonów wcześniej) opuścić najwyższą klasę rozgrywkową z poczuciem należycie podjętego wyzwania. I realną wiarą w rychły powrót do elity.


Świadkiem podobnego podejścia drużyny byłem podczas tegorocznych finałów mistrzostw Europy do lat 21 i meczu pierwszej kolejki fazy grupowej pomiędzy Włochami a późniejszym triumfatorem imprezy - Szwecją.


W pierwszej połowie faworyt miał spotkanie całkowicie pod kontrolą. Wystarczył jeden błąd przy wyprowadzeniu piłki, przechwyt, szybkie podanie za linię obrony, faul, czerwona kartka i zamieniony na gola rzut karny.


Selekcjoner Szwedów, Håkan Ericson, mógł zrobić to, co większość trenerów na jego miejscu: pozostać w ustawieniu 4-4-1 i liczyć na łut szczęścia w końcówce. Postanowił jednak zaryzykować. Na drugą połowę jego zespół wyszedł w systemie 4-3-2.


W większości przypadków taka taktyka skończyłaby się pewną wygraną silniejszego rywala, który wykorzystałby swoją przewagę liczebną i wolne przestrzenie w drugiej linii. Ale nie tym razem.


Szwedzi zrezygnowali z walki o środek pola. Zamiast tego posyłali długie podania za plecy środkowych obrońców Italii do swoich wybieganych i silnych napastników. Ci wywalczyli kilka stałych fragmentów gry. Po jednym z nich Szwecja doprowadziła do wyrównania, a w końcówce - przy wyrównanych siłach - sama rozstrzygnęła losy meczu na swoją korzyść.


Ericson uznał, że zachowawcze podejście i liczenie na uśmiech fortuny skończy się dla jego drużyny wczesnym pożegnaniem z turniejem. Bez tamtej, odważnej decyzji prawdopodobnie nie byłoby złotych medali.


Tak Burnley, jak i reprezentacja Szwecji dali sobie szansę. Warto.

9 views0 comments

Recent Posts

See All

Skąd biorą się sukcesy Realu i Barcelony?

Tekst archiwalny: 19.07.2017 To prawda, że bez główki Sergio Ramosa w Lizbonie czy decydującego uderzenia Andresa Iniesty na Stamford Bridge nie byłoby początku spektakularnych sukcesów Realu i Barcel

bottom of page