Wszystko jest kwestią doboru odpowiednich narzędzi.
Na przestrzeni ubiegłego roku kalendarzowego dość mocno zgłębiałem zagadnienie tzw. technik prezentacji.
Regularnie prowadząc wykłady/warsztaty z różnymi grupami odbiorców - menedżerami szkółek piłkarskich, rodzicami, trenerami czy współpracownikami - zainteresowałem się storytellingiem (dzięki, Paweł), testowałem nowe rozwiązania i prosiłem o feedback.
W rezultacie przeszedłem pewnego rodzaju przemianę.
Zacząłem myśleć odbiorcą.
Zamiast zastanawiać się, czego to ja nie mam do przekazania, siadając do planu prezentacji, wybierałem nie więcej niż 2-3 najważniejsze wiadomości i starałem się znaleźć sposób, żeby to właśnie one utkwiły w głowach odbiorców.
Wkręciłem się na tyle, że na koniec roku postanowiłem się tym wszystkim podzielić.
I sam poprowadziłem prezentację pod tytułem: Jak robić prezentacje.
(Jeżeli jesteś zainteresowany, proszę o kontakt - chętnie Ci ją udostępnię!)
Akcja webinarowa, która zaatakowała nas ze wszystkich stron podczas pandemii koronawirusa, skłoniła mnie do podsumowania wcześniejszych oraz wysnucia nowych wniosków.
Dla odmiany: z perspektywy odbiorcy.
* * *
Osobiście trochę przestałem wierzyć w formę wykładu.
Trzeba mieć naprawdę bardzo, bardzo dobrze opanowane techniki prezentacji, żeby utrzymać uwagę odbiorcy przez pełną godzinę, a co dopiero dłużej.
Czyli być kimś takim jak np. Albert Capellas.
Spędzając kolejne wieczory w towarzystwie wszechobecnych webinarów, w pewnym momencie złapałem się na tym, że najbardziej wciągają mnie te, w których główne role odgrywają więcej niż dwie osoby.
Co trzy głowy, to nie jedna.
Im więcej umysłów, tym więcej punktów widzenia.
Marcin Papierz wręcz płonął, nie mogąc się doczekać, kiedy będzie mógł dopytać Alexa Trukana o kolejne wątki związane ze szkoleniem trenerów przez Angielski Związek Piłki Nożnej podczas jednego z odcinków serii Papierz & Panfil.
Niech żyje dyskusja!
(Zapewne nieprzypadkowo w emitowanym w trakcie lockdownu przez telewizję Sky Sports programie The Football Show zaproszonego gościa przepytują często aż trzy osoby, zazwyczaj jeden dziennikarz i dwóch ekspertów.)
* * *
Podczas jednego z webinarów - wybacz, ale wziąłem udział w tylu, że naprawdę nie pamiętam już którego - odkryłem natomiast, że dyskusja, w której uczestniczyłem w komentarzach, zaangażowała mnie bardziej niż sam przekaz prowadzącego.
Tym większe było moje zdziwienie, kiedy w pewnym momencie moderator... zakończył transmisję.
Wykład się skończył.
* * *
Moim zdaniem wykład nigdy nie powinien trwać dłużej niż godzinę.
Celowałbym nawet bliżej 45 minut.
Jeżeli jest dłuższy, w jego połowie należy zadbać o przerwę.
Na przewietrzenie lub po prostu odpoczynek dla mózgu.
(Zapewne również nieprzypadkowo podczas moich studiów w Anglii dwugodzinny wykład zawsze składał się z dwóch części trwających po około 50 minut każda, przedzielonych pięciominutową przerwą.)
* * *
Kompletnie nie kupuję też żadnego studenckiego kwadransa ani innych trzech minut.
Z szacunku na linii organizator/prowadzący - słuchacze (w obie strony) wykład powinien rozpoczynać się punktualnie, co do sekundy, o zaplanowanej porze. Niezależnie od tego, że ktoś jeszcze może dołączyć.
(Na uczelni UCFB, na której studiowałem, obowiązywała zasada pięciu minut. Jeżeli wykład rozpoczynał się o 9:00, a rozpoczynał się punktualnie, przez pięć kolejnych minut można było jeszcze wejść na salę wykładową. Jeżeli pojawiłeś się o 9:06 lub później, wykładowca grzecznie prosił cię o opuszczenie pomieszczenia. Mogłeś dołączyć dopiero po przerwie.)
Pierwsze minuty wystąpienia są kluczowe dla złapania uwagi odbiorcy.
Nikt nie chce na wstępie dowiedzieć się, że wykład zacznie się dopiero za kilka minut ani wysłuchiwać następnie przydługiego, niepotrzebnego wstępu.
Przeciwnie.
Jako odbiorcy, potrzebujemy od razu zostać uderzeni - czymś mocnym, ciekawym, zaskakującym.
Wtedy nas masz, wykładowco. Z uwagą będziemy słuchać cię dalej.
(Tutaj jestem gotowy zaryzykować stwierdzenie, że również w Anglii niektórzy wykładowcy akademiccy popełniają błąd, rozpoczynając wykład od przedstawienia siebie lub tego, o czym będzie wykład. Powinni zrobić to po uderzeniu.)
* * *
Kolejnym istotnym elementem jest interakcja.
Spotykam się w Polsce z opinią, że ciężko w naszym kraju wymusić na odbiorcach aktywny udział w zajęciach. Ma odpowiadać za to nasz system edukacji.
Zapewne jest w tym sporo racji. Niewykluczone, że również dlatego nadal dominuje u nas forma wykładowa aniżeli - preferowana przeze mnie - warsztatowa.
Osobiście... nie mam jednak takiego doświadczenia.
Wszystko jest kwestią doboru odpowiednich narzędzi.
Warto najzwyczajniej w świecie zadawać pytania odbiorcom.
(Zupełnie tak, jak podczas treningu naprowadzasz zawodników, żeby sami dochodzili do własnych wniosków, zamiast podsuwać im gotowe rozwiązania.)
Mocno polecam Mentimeter, który poznałem parę lat temu na stacjonarnym szkoleniu organizowanym przez Facebook.
Wzorem jednego z webinarów przeprowadzonych w czasie pandemii przez Football Association, można też zacząć tak jak poniżej.
Można również tak:
* * *
Poza studenckim kwadransem - i pyłkami traw - mam też alergię na jeszcze jedno zdanie często padające podczas prezentacji w naszym kraju.
Pytania na końcu.
Otóż nie, drogi prowadzący. Chcemy móc pytać na bieżąco, kiedy mamy w głowie dany wątek. Podobnie zresztą jak ty sam.
I w ten sposób dyskutować.
Pytania zawsze w trakcie.
(Jeżeli ktoś będzie chciał mi w dowolnym momencie przerwać, śmiało - mówił każdy wykładowca, jakiego spotkałem na Wyspach. Po wykładzie też był czas na pytania, ale dla tych, którzy woleli podejść i zadać je face-to-face.)
* * *
Za ostatni kluczowy element uważam opowiadanie historii.
Prezentacja, którą przygotowywałem jesienią, miała pierwotnie zostać poświęcona samemu storytellingowi.
Paweł Tkaczyk - a w zasadzie jego twórczość, którą namiętnie studiowałem - uświadomił mi jednak, jak bardzo złożone jest to zagadnienie.
Inspirując mnie równocześnie do innego manewru.
Opowiedzenia w trakcie prezentacji o... innej prezentacji, którą przygotowałem jakiś czas wcześniej. I pokazaniu, dlaczego ułożyłem ją - wraz z jej poszczególnymi elementami - właśnie w taki sposób.
Manfred Spitzer napisał:
To nie fakty, a historie nas napędzają, sprawiają, że słuchamy, dotykają nas i nie wychodzą nam z głowy. Chętnie zapominamy o tym, że historie kierują nami w znacznie większym stopniu, niż byśmy tego chcieli.
(Znowu: chętnie podzielę się wspominaną prezentacją. Daj znać, jeżeli chciałbyś się z nią zapoznać!)
***
Na koniec jeszcze jedno.
Niby szczegół, a też ważny.
Nakładanie dużej ilości tekstu na wyświetlane slajdy.
Nasze mózgi automatycznie zaczynają go czytać, a przestają słuchać tego, co mówi prowadzący.
Dużo lepszym rozwiązaniem - w przypadku większej ilości tekstu - jest wprowadzanie kolejnych treści stopniowo, wraz z jej omawianiem.
My odbiorcy jesteśmy prości.
I najważniejsi.
Commentaires