Tekst archiwalny: 28.09.2015
Co wy – u siebie na remis gracie?!
Po skończeniu studiów postanowiłem związać się z polską piłką nożną. Nie tylko podjąłem w niej pracę, ale staram się również w miarę możliwości śledzić bieżące wydarzenia, a w wolnych chwilach jeżdżę po lokalnych meczach niższych klas rozgrywkowych. To, co mocno mnie razi, to brak perspektywy.
Realna ocena
- Tutaj nie ma ślepej wiary - wielokrotnie powtarzał na przestrzeni poprzedniego sezonu menedżer Burnley, Sean Dyche. - Każdy zna realia.
Obserwowanie zza kulis drugiego w ostatnich 40 latach sezonu małego Burnley w najwyższej klasie rozgrywkowej w Anglii było ciekawym doświadczeniem z wielu powodów. Jednym z nich był niespotykany przekaz płynący z całego klubu - od zarządu, przez trenera pierwszej drużyny, po większość zawodników.
W Burnley nikt się nie napinał. Doskonale zdawano sobie sprawę z kontekstu sytuacji - historii, wielkości klubu i miasteczka, budżetu, wąskiej kadry zawodniczej, etapu rozwoju klubu, konkurencji. Również dlatego nie zdecydowano się przeznaczyć kilkudziesięciu milionów funtów na transfery, a zainwestowano w długofalową przyszłość klubu. Uznano, że różnice są zbyt duże, aby transferowa ofensywa zagwarantowała utrzymanie w Premier League.
Nikt nie oszukiwał się, że Burnley ma szansę nawiązać równorzędną rywalizację z większymi klubami - zarówno na przestrzeni sezonu, jak i w pojedynczych meczach. Niedoświadczony na najwyższym poziomie zespół musiał tydzień w tydzień dawać z siebie wszystko i jeszcze liczyć na słabszą dyspozycję rywali oraz łut szczęścia. W sprzyjających okolicznościach udało się pokonać Southampton (niewykorzystany rzut karny Tadicia) i Manchester City (niepodyktowana jedenastka na Zabalecie) czy zremisować na Stamford Bridge (pozdrowienia dla José). Przeciwko dobrze dysponowanym przeciwnikom na Emirates i Anfield oraz skutecznym Chelsea, West Hamowi czy Evertonowi na własnym boisku nie mogło być mowy o korzystnym wyniku.
Jaki był jednak efekt spójnego, konsekwentnego przekazu ze strony klubu i menedżera, a za nim zawodników? Taki, że mimo ciągłej w przekroju sezonu pozycji w ogonie tabeli nikt spoza klubu ani razu nawet nie przebłąkiwał o możliwości utraty przez Dyche'a posady. Choć lokalnie pojawiała się krytyka zarządu ze strony kibiców (transfery), po każdym meczu - niezależnie od wyniku i okoliczności - ci sami kibice dziękowali swoim piłkarzom gromkimi brawami za włożony wysiłek.
Doskonale zdawali sobie sprawę z kontekstu sytuacji. Klub o to zadbał.
(Na tę chwilę, po spadku z Premier League, prowadzone przez Dyche'a Burnley plasuje się w czołówce tabeli Championship i walczy o powrót do elity. W przypadku awansu, dzięki inwestycjom w rozwój klubu, będzie lepiej niż w poprzednich dwóch podejściach przygotowane do rywalizacji z najlepszymi.)
Ponad stan
Świadkiem zupełnie innego nastawienia byłem na początku bieżącego sezonu w Kluczborku.
MKS Kluczbork to klub z małego miasta na Opolszczyźnie, któremu wiosną po raz drugi w swojej krótkiej historii udało się wywalczyć awans do I ligi. Poprzednio MKS spędził na zapleczu Ekstraklasy aż dwa sezony, pierwszy (z Waldemarem Sobotą w składzie) kończąc na rewelacyjnym, szóstym miejscu w tabeli.
Mogłoby się wydawać, że dla klubu z kameralnym stadionem bez oświetlenia - odpowiadającym potrzebom miasta - kolejny sezon na tak wysokim szczeblu rozgrywkowym będzie wspaniałą przygodą, a każdy mecz świetną okazją do zmierzenia swoich sił z większymi i mocniejszymi od siebie. Nie do końca tak jest.
Gdy na 10 minut przed końcem meczu trzeciej kolejki przeciwko faworyzowanej Wiśle Płock, utrzymywał się wynik 1:1, miejscowi mogli być bardzo zadowoleni. W pierwszej połowie to wręcz oni stworzyli sobie więcej okazji podbramkowych i wyszli na prowadzenie. Dopiero przerwa i znacząco wyższe tempo gry narzucone przez największego pretendenta do awansu do Ekstraklasy w drugiej połowie pozwoliły gościom wrócić do gry.
Około 80. minuty nastąpił jednak przestój, a zawodnicy MKS-u zaczęli spokojnie wymieniać podania w środkowej strefie boiska. Napór faworyta ustał, warto więc było poszanować piłkę i poczekać na okazję do zawiązania jeszcze jednego ataku ze swojej strony.
Na trybunach, zamiast uspokojenia, pojawiła się natomiast... wściekłość.
- Co wy?! - wykrzyczał jeden z kibiców. - U siebie na remis gracie?!
Tej wypowiedzi towarzyszyły inne pomruki niezadowolenia. Oczywiście nie piszę o większości kibiców. Tyle, że ta głośna mniejszość wprowadziła nerwową atmosferę na stadionie.
Jak na ironię, na pięć minut przed końcem Wisła strzeliła po stałym fragmencie gry zwycięskiego gola.
Cóż, kibice... Niestety, nie wszyscy rozumieją - można by pomyśleć. Dlaczego jednak nie rozumieją? Za sprawą przekazu płynącego z klubu. Trener Andrzej Konwiński powtarza, że celem zespołu jest miejsce w środku tabeli. Tymczasem z ust zawodników słychać frazesy o tym, że stać ich na pokonanie każdego czy że na każdy wyjazd jadą po trzy punkty.
Czy - zamiast napinki - nie lepiej byłoby skoncentrować się na pozytywach? Zamiast powtarzać, że brakuje nam punktów, zwrócić uwagę, że mały Kluczbork jest konkurencyjny i każdemu rywalowi stara się zawiesić poprzeczkę jak najwyżej? Zamiast oszukiwać siebie i kibiców, podejść do sprawy na chłodno i realistycznie? Czy nie lepiej po prostu cieszyć się z sezonu i kolejnych meczów z mocnymi przeciwnikami na poziomie I ligi (podczas gdy ci z Opola nadal nie mogą wydostać się z III ligi)?
Lepsze życie
Podobnych przykładów w naszym kraju można oczywiście mnożyć. Mocno utkwiła mi w pamięci rozmowa pomiędzy kibicami a prezesem Korony Kielce przy okazji pożegnania z klubem Leszka Ojrzyńskiego. Ci pierwsi oczekiwali gry o piąte miejsce, podczas gdy ten drugi mówił o środku tabeli. Gdzie zawiodła komunikacja? (Spójrzmy też na aktualną sytuację Podbeskidzia - na jakiej podstawie ten klub miałby walczyć o cokolwiek więcej niż utrzymanie w Ekstraklasie? Czy pięciu sezonów z rzędu w elicie nie należy odbierać jako wielkiego sukcesu?)
Tego typu sytuacje występują oczywiście również za granicą. Czy np. Tottenham - klub z szóstym najwyższym budżetem w Anglii, zdecydowanie odbiegającym od tych pierwszej piątki - może liczyć na grę w Lidze Mistrzów? A może awans do Champions League zespołu prowadzonego przez Harry'ego Redknappa w 2010 roku, gdy nadarzyły się sprzyjające okoliczności (fatalny sezon Liverpoolu, początkowy etap budowy silnego Manchesteru City), był spektakularnym osiągnięciem Spurs?
Ktoś powie, że warto stawiać sobie ambitne, wysokie cele. Jest przecież wiele klubów regularnie osiągających wyniki na pozór ponad stan (i odwrotnie). Takich, które braki finansowe czy piłkarskie nadrabiają dobrym zarządzaniem czy przemyślaną polityką transferową.
Sęk w tym, że takie kluby (weźmy np. często analizowany przeze mnie West Bromwich Albion) oparły swój sposób zarządzania o długofalową strategię. A wcześniej realną ocenę sytuacji.
Wcale nie chodzi o to, by zabijać emocje i zabraniać marzyć. Raczej o to, by po prostu ułatwić sobie życie. Wówczas ewentualna wygrana Kluczborka nad Wisłą Płock będzie smakować znacznie lepiej. Tylko zapytajcie zawodników Burnley o zwycięstwo nad Manchesterem City.
Comments